matkoliteratura nieporadnikowa*, vol. 1 + KONKURS
*matkoliteratura nieporadnikowa to cykl, w którym nieregularnie i niekonsekwentnie będę prezentować książki dobre, inspirujące i ważne. Nie nauczysz się z nich rozróżniania stu rodzajów wysypek, ale może pomogą Ci stać się lepszym człowiekiem (a więc też rodzicem). I wiem, że nie masz czasu na czytanie 🙂
Żadna ze mnie literaturoznawczyni, ale ostatnio wykoncypowałam sobie, że właściwie każdą książkę (z telefoniczną włącznie) można analizować nie tylko z perspektywy gender i paru innych (pozdrawiamy z tego miejsca wszystkich Nieustraszonych Pogromców Dżendera :), ale także z perspektywy mother! O filozoficzno-ideologicznych założeniach perspektywy mother i jej wiadomych powiązaniach z marksizmem-leninizmem napiszę innym razem, dziś chcę Wam za to opowiedzieć o dwu książkach, które nie tylko doskonale nadają się do matczynej egzegezy, ale w dodatku świetnie się je czyta, bo są po prostu bardzo dobre. Obie dopadły mnie w trakcie ciąży, w momencie, w którym mogłam się żywić wyłącznie Rafaello, chińszczyzną oraz lemoniadą, i to tylko w ciągu nocy. Był to także ten dziwaczny okres w moim życiu, w którym (o Panie!) nabawiłam się wstrętu do literek, a każde spojrzenie na druk przyprawiało mnie o mdłości. Mimo to obie połknęłam. Bez popitki.
„Byliśmy przyszłością” Yael Neeman to (inspirowana życiorysem autorki) opowieść o dzieciństwie i dorastaniu w izraelskim kibucu w latach wielkiego eksperymentu społecznego- totalnego, ale też (o czym warto pamiętać) dobrowolnego, uwspólnienia WSZYSTKIEGO: mieszkań, narzędzi pracy, pieniędzy, ale także rodzin- rodziców i dzieci. Pełna błyskotliwych obserwacji historia snuta jest przez wrażliwą dziewczynkę, której indywidaulistyczne „ja” zastąpiono kolektywnym „my”, którą od maleńkości uczono bycia w liczbie mnogiej. Ta subtelna osóbka wychowała się w świecie pełnym dziarskich ludzi, którzy ochoczo zrzekali się prywatnych uniesień na rzecz Wielkiej Sprawy, i choć nie zaznała bliskości, czułości od swoich rodziców, ani nie wytworzyła z nimi więzi, miała-jak deklaruje- cudowne dzieciństwo. Dla matki we mnie to przypowieść o tym, jak bardzo, od początku, wybieramy naszym dzieciom przyszłość i przeznaczenie, a mimo to nigdy nie możemy być pewni, jakie decyzje będą podejmować i dokąd ich to zaprowadzi. A także o tym, że rodzice nie są bezwzględnie potrzebni do szczęścia. Jakkolwiek by się nam to nie podobało.
„Krasnoludki nie przyjdą” Sary Shilo to z kolei rozpisana na 5 głosów historia rodziny, w której niespodziewanie zabrakło ojca, a wraz z nim harmonii i sensu. Simona- świeżo owdowiała matka sześciorga- ma dość. Marzy tylko o tym, by się wyspać, względnie- by zabiła ją katiusza i skończyła tę mękę. A jednocześnie co dzień od nowa zaprzęga się w kierat, popychana matczynym instynktem miłości i troski. Na swój naiwny i pokrętny sposób próbuje też odbudować normalność i dom, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak bardzo jej dzieci w ten dom już nie wierzą. To właśnie dzieci mają u Shilo głos- wiedzą i rozumieją znacznie więcej, niż by ktokolwiek podejrzewał. Niż by się spodziewała ich własna matka. „Krasnoludki nie przyjdą” warto też czytać ze względu na język- rozedrgany, głęboko prawdziwy, płynący wprost z brzucha potok słów, których nie wymawia się na głos, które wstyd pomyśleć. Shilo ma wielki dar- mówi językami dzieci (i cudownie, że polski przekład Agnieszki Podpory tego nie spaprał) 🙂 Dla mnie Shilo jest wirtuozką mowy, którą ja zapomniałam dawno temu i której będę próbowała nauczyć się na nowo. Oczywiście jest w tych książkach znacznie więcej, niż tu napisałam, ale o tym możecie przeczytać sobie w licznych recenzjach i wywiadach. Komu narobiłam apetytu, ten tutaj można obejrzeć sobie nagranie ze spotkania z autorkami , które niedawno odwiedziły Polskę. Wysępiłam też dla Was od wydawnictwa Czarne po jednym egzemplarzu każdej z książek. Żeby jedną z nich otrzymać, trzeba mi w komentarzu napisać o innej książce (nie będącej poradnikiem), która jest dla Was, jako (przyszłych/potencjalnych) rodziców odkrywcza/inspirująca/ważna. I dlaczego. No i oczywiście należy polubić boską matkę na Facebooku lub Twitterze (albo przekonać mnie, że warto Cię książką obdarować, mimo że nie zapisałaś/eś się do żadnej z tych partii) 🙂 Na Wasze typy czekam do końca stycznia 2014. boska