Matka Różewicza. Ojciec Różewicz

Umarł Różewicz. Pochowali Różewicza. Zapomną o nim, niebawem. Zapomnę i ja.

Póki jednak trwa chwilowe wzmożenie poetyckie w Polsce, chcę Wam podsunąć dwie jego rzeczy.
Ważne, mądre i smutne.
O rodzicach i dzieciach.

Moja córeczka

„Opowiadanie o klęsce miłości rodzicielskiej. Miłości ojcowskiej”- jak pisał sam Różewicz . O tym, że ocalenie dziecka przed złem tego świata bywa niemożliwe. O tym, że rodzic, musi z tym żyć. I o tym, że nie potrafi.
Do obejrzenia w Teatrze Telewizji albo w Ateneum .

Matka odchodzi

Poetycka książka- wyznanie, pożegnanie, hołd, przeprosiny. Napisana w ponad cztery dekady po tym, jak Stefania Różewicz naprawdę odeszła. Przez syna-poetę. O: całe-życie-matce. 

Obrazek

Jeśli macie jeden wieczór przeczytajcie książkę.

Jeśli macie 20 minut wysłuchajcie tych fragmentów .

Jeśli nie- przeczytajcie chociaż to:

Oczy matki wszystko widzące patrzą na urodziny, patrzą przez całe życie i patrzą po śmierci z „tamtego świata”. Nawet jeśli syn zamieniony został w maszynę do zabijania albo w zwierzę mordercę, oczy matki patrzą na niego z miłością… patrzą. Kiedy matka odwróci oczy od swojego dziecka, dziecko zaczyna błądzić i ginie w świecie pozbawionym miłości i ciepła.

Pamiętam że Matka powiedziała do nas, tylko raz…miałem pięć lat…tylko raz w życiu powiedziała do nas „zostawię was…jesteście niegrzeczni…pójdę sobie i nigdy nie wrócę”… Trzej mali byli niegrzeczni… Pamiętałem przez całe życie strach i ciemną rozpacz w jaką wpadła nasza trójka… Pamiętam jak mi się serce ścisnęło (no właśnie tak „ścisnęło mi się serce”). Znalazłem się w pustce i ciemności…tylko raz Mama to powiedziała i pamiętam do dnia dzisiejszego moją rozpacz i płacz… Ale mama nie odeszła, była z nami i będzie…

Przez wiele lat obiecywałem Mamie trzy rzeczy: że zaproszę ją do Krakowa, że pokażę Zakopane i góry, że pojadę z Mamą nad morze. Mama nie zobaczyła nigdy w życiu Krakowa. Nie widziała ani Krakowa ani gór ani morza. Nie dotrzymalem obietnic…

Minęło od śmierci Mamy prawie pół wieku…Czemu jej nie zawiozłem do Krakowa i nie pokazałem Sukiennic, kościoła Mariackiego, Wawelu…Wisły. No tak! Syn mieszkał w Krakowie…młody „obiecujący” poeta… i ten poeta który tyle wierszy napisał dla matki i tyle wierszy dla wszystkich matek… nie przywiózł Mamy do Krakowa w roku 1947 ani w 1949… Nigdy mi nie przypominała, nie robiła wyrzutów.

Mama nie widziała Warszawy. Mama nigdy nie leciała samolotem, nie płynęła statkiem. Nigdy nie byłem z Mamą w cukierni, w restauracji, w kawiarni, teatrze, operze… Ani nawet na koncercie… byłem poetą… Napisałem poemat „Opowiadanie o starych kobietach”, napisałem wiersz „Stara chłopka idzie brzegiem morza”… nie zawiozłem Mamy nad morze… nie usiadłem z nią nad brzegiem, nie przyniosłem muszelki albo bursztynowego kamyszka. Nic… i ona nigdy nie zobaczy morza… i nigdy nie zobaczę jej Twarzy i oczu i uśmiechu kiedy patrzy na morze… poeta.

I nie mam nawet tej pociechy, że Mama na tamtym świecie idzie przez Planty, przez Kraków, na Wawel…

Czy w niebie jest morze nad którym siedzą nasze Matki w biednych salopkach, plaszczach, starych pantoflach i kapeluszach?…

Tadeusz Różewicz: „Matka odchodzi”, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1999