Wolności, równości, siostrzeństwa!*

Podejrzewam, że większość z Was ma ambiwalentny stosunek do Dnia Kobiet. Ja też. Mój dzisiejszy facebookowy timeline jest mieszaniną mniej lub bardziej udanych życzeń z cierpkimi – żeby nie powiedzieć lepkimi od żółci – kpinami z „Ruskich, którzy znowu mają dzień wolny, żeby faceci mogli się okolicznościowo nachlać” oraz satyrycznych rysunków w gatunku: „Mężczyzno! W Międzynarodowym Dniu Kobiet zrób sobie sam zakupy/ugotuj obiad!”. Nie śmieszy? A mnie nawet całkiem. I cieszy. Bo pokazuje, że jednak przeszłyśmy i przeszliśmy spory kawałek od nie tak znów odległego punktu, w którym to w ogóle nie byłby żaden żart. Nikt by się nie zaśmiał, co najwyżej popukał w czoło i pogonił babę „tam, gdzie jej miejsce – do garów, bachorów i do kościoła”. Cieszy tym bardziej, że wiem jak wiele jest na świecie miejsc, w których mężczyzna niegotujący obiadu nawet raz do roku, jest najmniejszym ze zmartwień kobiety. W Międzynarodowym Dniu Kobiet warto więc (poza pławieniem się w wazelinie, tulipanach i ferero roszer), pamiętać, że 8 marca nie został nam dany po to, by żreć czekoladki. Ustanowiono go, by upamiętnić odważne i dzielne robotnice, które zapłaciły życiem za protest przeciwko nieludzkiemu traktowaniu. I choć nie ma do końca zgody, co do tego, o który konkretnie protest chodziło i o które zamordowane kobiety, to w gruncie rzeczy nie jest aż tak ważne. Dobrze, choć raz w roku, wspomnieć o tych wszystkich żywych (i brutalnie uśmierconych) dowodach na to, że „druga płeć” nadal jest płcią drugiego sortu. To dla mnie jedyna prawdziwa wartość obchodów 8 marca. Więc jeśli nawet, w Twoim naprawdę szczęśliwym i (serio) bezproblemowym życiu, tego nie widzisz i nie czujesz, bo nie jesteś  samotną matką  /  ofiarą molestowania seksualnego  albo innej formy przemocy  /  niżej wynagradzaną pracownicą  /  ciężarną bez ubezpieczenia  /  staruszką bez prawa do emerytury  (wszystko co się świeci na czerwono w tej linijce to linki do moich wpisów na te tematy). Nawet jeśli w ogóle nie przeszkadza Ci, że jesteś oceniana głownie przez pryzmat swojego wyglądu , wieku  oraz  gotowości do rozpłodu , to uwierz, nie wszystkie kobiety na świecie są takimi szczęściarami. Zanim więc znów zaczniesz sarkać na niedopchnięte feministki, które zwalczają nieistniejące problemy, przeczytaj proszę (jeśli się masz odwagę) „Wojnę kobiet” Sally Armstrong ( albo choć ten ciekawy z nią wywiad ). To świetnie udokumentowana – choć i tak niekompletna – litania współcześnie się rozgrywających kobiecych krzywd i dramatów bez szans na happy end. Podejrzewam, że zaskoczy Cię, tak jak i mnie zaskoczyła, skala zbrodni przeciwko kobietom. Tak, zbrodni, bo nie mówię tu tylko o ubezwłasnowolnieniu, braku praw obywatelskich czy faktycznym zakazie edukacji (mimo formalnego przymusu). Mówię też o brutalnych obrzezaniach, rytualnych (albo i całkiem rutynowych) gwałtach, przymusowych małżeństwach dziewczynek ze starcami, morderstwach honorowych. To się dzieje dziś i teraz. Np. w takiej Demokratycznej Republice Konga dosłownie co minutę  (czytaj co 60 sekund). Kongo jest daleko i nigdy tam nie pojedziesz? Pewnie nie. Podobnie do Afganistanu, opisanego sugestywnie w „Chłopczycach z Kabulu” Jenny Nordberg . To taki pustynny kraj, w którym wiele kobiet przez dużą część życia przebiera się i udaje mężczyzn, bo to jedyny sposób na to, by to życie uczynić znośniejszym. A może wybierasz się, albo byłaś już w Indiach? Fascynujący kraj. Tylko że lepiej nie urodzić się w nim dziewczynką. Grozi to śmiercią lub kalectwem. Świetnie to pokazała  Paulina Wilk w swoich „Lalkach w ogniu” . Mogłabym tak długo.

https://youtu.be/urHgpdtpcVM%20

Nie chodzi mi o to, by wylać na Was teraz cały patriarchalny syf trzeciego świata. Ja też dziś zjem czekoladki. Ale o to, że dziś jest w sumie rzadka okazja, żeby się wszyscy szczerze zastanowili, czy naprawdę feministki nie mają już nic do roboty. I ze smutkiem skonstatować, że jednak mają. I to sporo. Oraz że bycie feministką (i feministą!), czyli tymi którzy dostrzegają, nazywają po imieniu i (na swoją miarę) zwalczają kobiecą krzywdę i niegodziwość względem kobiet (nawet jeśli ich samych nie dotyka), to jedyny przyzwoity wybór. To właśnie siostrzeństwo (i braterstwo), bez którego nigdy nie zapanuje prawdziwa wolność i równość. Jakkolwiek melodramatycznie by to nie brzmiało.

PS: A jeśli poza smutnym pokiwaniem głową nad beznadziejnym losem kobiet gdzieś tam, daleko, chcielibyście odmienić choć jeden taki los, przyjrzyjcie się organizacji KIVA , która udziela mikropożyczek pomagających wydźwignąć się z biedy. Z okazji Dnia Kobiet do każdych pożyczonych 25$ dokładają drugie tyle.

https://www.youtube.com/watch?v=lSN2WdqXwfc&feature=youtu.be

*Tytuł posta zaczerpnęłam z dzisiejszych  Facebookowych życzeń Jakuba Dymka  a on oczywiście z rewolucyjnej Francji, względnie z loży masońskiej  😛