Tramwaj zwany radością

Na nic moje dżenderowe uświadomienie, ostrożność i troska, żeby nie implementować, nie ograniczać i nie wtłaczać. Mikrob jak na razie przejawia zainteresowania podręcznikowo typowe dla swojej płci społeczno-kulturowej. Nie żeby mnie to specjalnie martwiło. Bynajmniej. No może czasem tylko się zastanawiam, czy naprawdę kolejne autko/pociąg albo książeczka/kreskówka o pociągach/autkach naprawdę wyczerpują spektrum zainteresowań mojego 20-miesięczniaka. Ale wygląda na to, że wyczerpują.  Ma to też swoje niebywałe zalety. Np. łatwość z jaką można doprowadzić Mikroba do ekstatycznych spazmów radości. Właściwie wystarczy wyjrzeć przez okno. Podejście do ogrodzenia-plus 100 do nastroju. A wycieczka na dworzec PKP-plus milion. Nie sądziłam, że można bardziej-a jednak! Chwała Zajezdni Tramwajowej Praga, że otworzyła swe podwoje (w ramach Nocy Muzeów) już za dnia. Dotąd sądziłam, że zaczniemy z Mikrobem chadzać na tę imprezę w godzinach przewidzianych (tak od 20 w górę), mooooże jak skończy z 5 lat. Jakże się myliłam! Dzięki cynkowi od nieocenionej cioci Kasi, już wczesnym popołudniem biegaliśmy slalomem między antycznym i futurystycznym taborem naszych ZTM. Mikrob na zmianę piszczał i przysiadał z wrażenia. Mógł wszystkiego dotknąć i nacisnąć każdy guzik. Gdyby chciał i miał cierpliwość, by odstać swoje w kolejce, mógłby nawet zajrzeć tramwajowi w bebechy od spodu. Był jedną wielką kicającą kulką radości. Wzorcem z Sevres dziecięcego szczęścia. A my czarodziejami spełniającymi małe dziecięce marzenie. Fajne uczucie.