Pierwsza Dama zarabia sama
Zaczęło się od twitta Anny Dryjańskiej: Potem był mój tekst Pierwsza Niewolnica RP po którym nastało wielkie poruszenie. Cała Polska odkryła (niektórzy ze zgrozą, inni z niekrytą satysfakcją), że wszystkie dotychczasowe oraz obecna Pierwsza Dama za swoją pracę, (tak pracę – kto wątpi, odsyłam do kalendarza Pierwszej Damy na stronie prezydent.pl) nie dość, że nie otrzymuje wynagrodzenia, to nawet nie są za nią odprowadzane składki. Dla mnie i dla wielu innych komentatorów był to oczywisty skandal. Wybuchła zaskakująco długa i namiętna dyskusja, w której walczyły ze sobą argumenty zwolenników ustanowienia wynagrodzenia dla małżonków Prezydenta RP (płci dowolnej, bo nie o konkretne kobiety tu chodzi, tylko o ważne i prestiżowe stanowisko w strukturach państwa), z argumentami przeciwników opłacania żonie (lub ewentualnemu mężowi) Głowy Państwa choćby składek emerytalnych. Ci ostatni przekonywali, że Żona Prezydenta to żadna funkcja, ino garsonki i kapelusze i wystawne kolacje na koszt podatnika. Że żadne prawo nie zabrania Prezydentowej pozostać tym, kim dotąd była, a poza tym, to wiedziała, na co się pisze, gdy mąż startował. No i przede wszystkim ONA NIC NIE ROBI, a nawet jak robi, to niech jej mąż płaci, bo sam dużo zarabia. W rozmaitych publikacjach i materiałach prasowych przez kolejne dwa tygodnie metodycznie zbijano te argumenty (zebraną przeze mnie część z tych materiałów znajdziecie tutaj pod hasłem: O pensji dla Pierwszej Damy RP (wokół wpisu Pierwsza Niewolnica RP ). Ja w rozmowie z badaczką dziejów Pierwszych Dam też dodałam swoje 3 grosze i (mam nadzieję) odpowiedziałam na kilka wątpliwości (zwłaszcza tą, czy MUSI rezygnować z pracy). Nie będzie chyba przesadą, jeśli powiem, że po kilkunastu dniach gorącej debaty (przynajmniej w mediach głównego nurtu) udało się osiągnąć pewien konsensus, co do tego, że pozbawienie pensji małżonków głowy państwa to wstydliwa, domagająca się załatania luka w prawie, z którą… pewnie przez kolejne lata nikt nic nie zrobi. Bo też nigdy nie będzie dość dobrej koniunktury politycznej. Tymczasem… Po pół roku media obiegła informacja o petycji do Prezesa Rady Ministrów ws. uregulowania kwestii wynagrodzenia Pierwszej Damy. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że kwestia ta najpewniej wreszcie zostanie uregulowana. Jak też donosi Rzeczpospolita , do Sejmu wpłynął projekt nowej ustawy o zarobkach ministrów, która wreszcie wydobędzie obecną i kolejne Pierwsze Damy ze statusowo-zawodowej ziemi niczyjej, a jej prawa i obowiązki zostaną nieco lepiej dookreślone. Pensja pierwszej damy (bądź pierwszego kawalera) ma być uzależniona od wynagrodzenia prezydenta. Małżonek lub małżonka prezydenta RP ma też podlegać ustawie o ograniczeniu działalności gospodarczej (wreszcie nie tylko de facto, ale też de iure), co wiąże się m.in. z obowiązkiem składania oświadczeń majątkowych. „Przy okazji przyjęcia nowych przepisów o zarobkach kluczowych osób w państwie posłowie PiS chcą zmienić status pierwszej damy, który został wypracowany już w okresie międzywojennym”. Niestety nie wiadomo konkretnie o jakie zmiany chodzi i w jakiej formie miałyby być one ustanowione. Ale dobre i to. Dotąd status pierwszej damy pozostawał nieuregulowany, dlatego tak łatwo było przez lata odsuwać słuszne roszczenia o pensję (wysuwała je np. Jolanta Kwaśniewska). Oczywiście dziś wszystkich elektryzuje news, że obecna Pierwsza Dama (jeśli ustawa wejdzie w życie) otrzyma ponad 13 tys. złotych pensji brutto. I to dożywotnio. Dużo-niedużo? Tu pewnie można by dyskutować, tak jak zawsze, gdy mowa o podwyżkach dla urzędników. Ja akurat mocno wierzę, że jeśli chcemy mieć porządne państwo, musimy porządnie płacić jego funkcjonariuszom, ale nie dziwię się, że w obecnej sytuacji budżetowej i w obliczu galopującego rozrostu administracji takie podwyżki kłują w oczy. Uważam jednak, że dla Pierwszej Damy należy zrobić wyjątek. Nie tylko dlatego, że dotąd za swoją PRACĘ nie dostawała NIC (argument o wikcie i opierunku pomijam, bo jest niepoważny na tym poziomie). Również dlatego, że sytuacja Pierwszej Damy jest podniesionym do potęgi odzwierciedleniem tego, jak w ogóle traktuje się pracę kobiet w tym kraju , zwłaszcza tych, które w imię Większego Dobra (najczęściej tym dobrem jest rodzina, chore dzieci lub rodzice) rezygnują z pracy zawodowej, by poświęcić się innym obowiązkom. Ostentacyjne lekceważenie tej pracy, umniejszanie jej wagi i znaczenia obciąża sumienia nas wszystkich. Nie łudzę się, że przyznanie pensji Pierwszej Damie rozpocznie narodową debatę o nieodpłatnej pracy kobiet, ale bardzo się cieszę i mam osobista satysfakcję, że coś jednak w tej kwestii drgnęło. Nawet, jeśli chodzi o jedną jedyną kobietę. I to niekoniecznie moją ulubioną.