„Program o Esther i Socke oraz powiązane z nim warsztaty stworzono mniej więcej przed rokiem, głównie z myślą o uchodźcach. Do Niemiec przybyło wówczas wiele osób uciekających przed wojną, wśród nich wiele dzieci. Powstała pilna potrzeba stworzenia dla nich prostej i przyjaznej metody nauki języka” – o tym jak i po co uczyć dzieci języków rozmawiam z Christophem Mohrem, konsultantem ds. nauczania języka niemieckiego w Goethe-Institut w Warszawie.

  Po co i kiedy posyłać dzieci na niemiecki? Mój 3-letni Mikrob właśnie zaczyna naukę angielskiego w przedszkolu z native speakerką, tyle że to bardziej zabawa i śpiewanie piosenek niż lekcje-lekcje. Badania pokazują, że im wcześniej dziecko zacznie uczyć się języka, tym większa szansa, że będzie mówiło bez akcentu, równie swobodne co w języku ojczystym. Ale warto zadać sobie pytanie, czy zapisywanie dziecka na 2-3 obce języki w wieku 3-4 lat ma sens? Ja uważam, że nie ma. Też mi się tak zdaje. Jeden język obcy w przedszkolu w zupełności wystarczy. I faktycznie, im wcześniej dziecko się z nim oswoi, tym łatwiej go przyswoi, zwłaszcza poprawną wymowę. Co do wymowy, trzeba pamiętać, że tu kluczową rolę spełnia nauczyciel i niestety, to działa w dwie strony – nauczyciel z kiepskim akcentem, przekaże swoje złe nawyki uczniom.  Dzieci uczą się języka – zarówno ojczystego, jak i obcego – przez naśladowanie dorosłych. I chłoną go jak małe gąbki, nie różnicując na poprawne i niepoprawne. Niestety, z mojego doświadczenie w różnych krajach wynika, że nauczyciele przedszkolni i wczesnoszkolni mają relatywnie najgorsze przygotowanie, nienajlepiej znają sam język, miewają fatalną wymowę, kiepsko też u nich ze znajomością nowoczesnych metod nauczania. Zgroza! Strach posyłać dziecko do szkoły. Ależ nie! Chcę tylko powiedzieć, że kwalifikacje nauczycieli na najwcześniejszych etapach nauki języka są najważniejsze. Tymczasem większość ludzi uważa, że wystarczy, żeby taki nauczyciel znał jedno słówko więcej niż samo dziecko. Nieprawda! Im młodsze dzieci, tym lepszy powinien być ich nauczyciel języka. Bo w nauce niemieckiego, ale i innych języków najtrudniejsze, najbardziej wymagające są początki. https://www.youtube.com/watch?v=0qyLveuDOpE Czyli nie za wcześnie z tym niemieckim, ale też nie za późno, tak? Im wcześniej zaczniemy uczyć się języka, tym większa szansa, że się go naprawdę nauczymy. W Polsce nauka drugiego języka zaczyna się zwykle w gimnazjum, w wymiarze 1-2 godzin lekcyjnych w tygodniu. W efekcie zwykle brakuje czasu, żeby do końca szkoły porządnie poznać ten język. Młodzi ludzie przeważnie nie osiągają poziomu, w którym mogą się w nim porozumiewać, a to jest frustrujące i działa demotywująco. Faktycznie, gdy popatrzę na moich znajomych, to prawie wszyscy mieli w szkole niemiecki i prawie nikt z nich go tak naprawdę nie zna.  Aż 40 proc. polskich uczniów jest uczona niemieckiego jako drugiego języka. Niesamowite. Tyle pieniędzy i wysiłku w błoto. Zmarnowany potencjał. Nie tylko językowy zresztą. Jest jeszcze jeden powód, żeby posłać dziecko na niemiecki, czy jakikolwiek inny język obcy, możliwie wcześnie. Bo w nauce języka nie chodzi tylko o naukę języka. To jest również jeden z lepszych sposobów, by otwierać dziecięce umysły, oswajać je z dźwiękami obcej mowy, a przez to z istnieniem innych narodów i kultur. Uświadamiać, że mimo faktu mówienia w różnych językach, możemy się porozumieć i zrozumieć. Szczególnie dziś, to ogromna, niedoceniona wartość. Języki są narzędziem eksploracji nowych światów, poszerzania horyzontów. Ja uważam nawet, że właśnie to jest ich najważniejsza funkcja. Zwłaszcza w przypadku bardzo małych dzieci, gdy nauka odbywa się bez wysiłku, przez zabawę. A jednak nauka przez zabawę to nie zabawa. O nie! To clou nowoczesnego podejścia do dzieci w nauce języka. Rozumiemy już dziś, że dzieci najchętniej robią te rzeczy, które lubią robić. I to wcale nie tylko w przedszkolu.  Dlatego tłumaczenie dziecku, że powinno się uczyć języka, bo mu się on przyda w pracy, w dorosłym życiu, gdzieś za 10-15 lat jest bez sensu. Dla dzieci liczy się tu i teraz. To, czy w tej właśnie chwili zabawy z językiem są fajne, czy nudne. I dlatego niemieccy nauczyciele wymyślili Esther i Socke, czyli skarpetkę. Skarpetkę wymyślili lalkarze z Kolonii. Zaczęło się od ich filmów w marionetkami, które powstawały bez żadnych ambicji dydaktycznych. Wkrótce jednak ich twórcy odkryli, że pacynki są w stanie skłonić ludzi do robienia rzeczy, których nie chcieliby robić, gdyby nie konwencja zabawy lalkami. Zaczęli robić lalkarskie warsztaty z menagerami, osobami na wysokich stanowiskach. Okazało się, że dzięki marionetkom mogą mówić otwarcie o rzeczach, o których normalnie by nie rozmawiali. Pacynki okazały się doskonałym narzędziem edukacji w rozmaitych dziedzinach, także w nauce obcego języka. Lalkarze odkryli przy tym, że jeśli dzieci same stworzą swoją pacynkę – a to jest bardzo ważny element tej metody – wkładają w to mnóstwo energii i kreatywności, dzięki czemu ona staje się prawdziwym Nowym Przyjacielem. Kiedy pacynka już jest gotowa, przywiązują się do niej, zaczynają rozmawiać z nią jak z prawdziwym przyjacielem. A jeśli przyjaciel mówi po niemiecku, to nie ma wielkiego znaczenia, bo one i tak chcą po prostu z nim rozmawiać. Chcą tego tak bardzo, że chętnie nauczą się dla niego języka.

 

To, co mi się w Socke najbardziej podoba, to że ona nie mówi po niemiecku perfekcyjne. Mówi wręcz słabo, nieporadnie, popełnia błędy i gafy, ale przez to ośmiela wszystkich, którzy boją się języka używać. To jest bardzo ważne. Esther posługuje się poprawną niemczyzną, wymawia wszystko i intonuje jak należy, ale Socke jest właściwie małym dzieckiem – trochę roztrzepanym, czasem wystraszonym, innym razem nie bojącym się niczego. I to chyba dlatego dzieci ją uwielbiają. W Niemczech program o Esther i Socke oraz powiązane z nim warsztaty stworzono mniej więcej przed rokiem głównie z myślą o uchodźcach. Do Niemiec przybyło wówczas wiele osób uciekających przed wojną m.in. z Syrii, wśród nich wiele osieroconych dzieci. Powstała pilna potrzeba stworzenia dla nich prostej i przyjaznej metody nauki języka przydatnego w życiu codziennym. Przy okazji takiej, która pomoże przekraczać granice kulturowe oraz traumy, których bagaż przywiózł każdy z nich. To się świetnie udało. I dlatego Esther i Socke ruszają właśnie w tournée. Przedwczoraj przybyli do Polski i przez najbliższe dwa tygodnie odwiedzą wiele polskich szkół. Od poniedziałku „prawdziwi” Esther i Socke, tzn. aktorzy-lektorzy wcielający się w te role, odwiedzają 10 polskich miast i dadzą aż 19 występów dla uczniów i nauczycieli. Zainteresowanie jest ogromne i w niektórych miastach wystąpią aż 3 razy. Jesteśmy bardzo dumni z tego tournée, bo to właśnie w Polsce Esther i Socke wystąpią po raz pierwszy z programem na żywo. Gdzie dokładnie wystąpią? Głównie w szkołach publicznych, w domach kultury m.in. w Lublinie, Katowicach, Wrocławiu czy Białymstoku, ale też np. na zamku w Nidzicy. Żeby wziąć udział w spotkaniu trzeba się zarejestrować ( pod tym linkiem ) i to szybko, bo niektóre występy mamy już zabukowane do ostatniego miejsca. Występ w Warszawie będziemy transmitować przez Facebooka na stronie Goethe-Institut Warshau . Robimy też otwarte warsztaty nauczycieli, ale także rodziców, bo „metoda skarpetkowa” świetnie się nadaje do użytku domowego. Ja np. zrobiłem Socke razem z moim synkiem i to jest naprawdę proste –  każde dziecko, które umie obsłużyć nożyczki, umie zrobić Socke. A Socke okazuje się pomocna nie tylko w nauce języka. Bardzo. Dzięki niej możesz trochę inaczej rozmawiać ze swoim dzieckiem. W jakiś magiczny sposób dzieci otwierają się na Socke bardziej nawet niż na swoich rodziców. To niezwykłe. Możesz więc zrzucić na Socke trochę czarnej roboty, np. wysłać dziecko wreszcie spać, a kiedy się oburzy, stwierdzić: „To nie ja, to twój Przyjaciel Skarpetka”. Tak może lepiej nie (śmiech). Ale np. gdy pytam mojego syna, co robił w przedszkolu, albo co było na obiad, to zwykle odpowiada, że nie pamięta. Ale gdy o to samo zapytam go Skarpetką, to buzia mu się nie zamyka. Bo Socke to jednak kumpel, a nie wścibski tata, który zawsze pyta o to samo.

anna-bobryk-fotografia-goethe-institut-61

Fot. Anna Bobryk

Christoph Mohr – konsultant ds. nauczania języka niemieckiego w Goethe-Institut w Warszawie (od 2014). Do jego zadań należy mi.in. upowszechnianie nauczania języka niemieckiego w przedszkolach oraz szkołach podstawowych w całej Polsce. Sam wiele lat pracował jako nauczyciel w szkołach podstawowych we Włoszech oraz Serbii. W ramach swoich zadań w Goethe-Institut organizuje projekty, imprezy oraz szkolenia w zakresie wczesnego nauczania języka niemieckiego. Zajmuje się też doradztwem w dziedzinie dydaktyki i metodyki nauczania oraz materiałów do nauki jezyka niemieckiego.

  PS: Więcej informacji o serii i komplet filmów z Esther i Socke znajdziecie  na stronie Goethe Institut (klik)  PS 2: A tutaj znajdziecie mój wywiad o niemieckim dla dorosłych 😉   Achtung Baby!