#mikrobmusic*
Muzyka w naszym domu jest nieunikniona jak roztocza. Odkąd nieodżałowany Dziadek Mikroba kupił longplaya Stonesów za całą swą pierwszą wypłatę, nie ma takich pieniędzy i takiej finansowej depresji, które powstrzymałby nas przed inwestycją w instrument, koncert czy płytę. Muzyka jest u nas tajemnym kodem uczuć, o czym przekonałam się na własnej skórze, gdy rzeczony Dziadek Mikroba zgotował mi rytuał wejścia do rodziny w postaci prezentacji swej kolekcji winyli. Trzeba mi było, co prawda, objaśnić post factum, jak wyjątkowej inicjacji właśnie doświadczyłam, ale rzeczywiście, od tamtej pory zaczął mnie tytułować „córcia”. Mamy dziesiątki takich anegdot i Mikrob będzie musiał wysłuchiwać kombatanckich opowieści o tym, jak za ostatnie pieniądze mamusia kupiła pianino, a tatuś wiosło. I jak rodzice przemocą wtargali to ostatnie na pokład samolotu z ojczyzny rock’n’rolla, taranując ochronę lotniska, bo chciała boskiego Fendera wysłać do luku razem z walizkami. O złowieniu Boskiej Matki na szarm chłopaka z gitarą lepiej zmilczę 😉
Tymczasem, kiedy urodził się nasz pierworodny, ze zgrozą odkryliśmy, że zupełnie nie znamy słów piosenek dla dzieci, a z kołysanek pamiętamy co najwyżej pół zwrotki i refren. Ja z początku posiłkowałam się więc klasyką polskiej piosenki popularnej z „kołysanką w tytule”- Kołysanką dla nieznajomej Perfectu, Do kołyski Dżemu, czy Dobranoc Starszych Panów. Całkiem dobrze w roli usypianki sprawdzało się też Licho Anny Marii Jopek, ale między nami mówiąc, prawia każda jej piosenka by się do tego nadała 😉 Tata Mikroba- pozbawiony skrupułów wokalista mocno rockowego zespołu Rouse Pores– nie oszczędzał dzieciaka od początku, serwując mu na zmianę Stand up and Shout Steel Dragonów, Polskiego Humana (który to utwór IMHO wykonuje znacznie lepiej niż Kostek Yoriadis) i Prayer zespołu Disturbed czy The Forgotten One Times of Grace. Okraszał to wszystko kwiecistymi wokalizami z If I ain’t got you Alicii Keys, a bobas kwiczał z zachwytu. Długo nie przyszło nam więc do głowy, żeby zagłębić się nieco w repertuar bardziej stosowny dla wieku Mikroba- w zupełności wystarczały okazjonalne trele Babci o „kaczuszkach, co poszły na racuszki do mlecznego baru, zamoczyły sobie nóżki i dostały kataru” oraz „Pixie i Dixie, co się kąpią w proszku Ixi”. Jakie było nasze zdziwienie, gdy trochę przypadkiem odkryliśmy, że muzyka dla dzieci nie musi być infantylna i wkurwiająca.
Zaczęło się oczywiście od Kołysanek Utulanek Grzegorza Turnaua i Magdy Umer- a tam wszystkie hiciory naszego dzieciństwa, których słowa znaliśmy do połowy, plus sporo rzeczy ładnych i dla nas nowych. Zaśpiewane powściągliwie i z szacunkiem dla słuchacza w każdym wieku. To tam odnaleźliśmy Kołysankę dla Okruszka– uroczą piosenkę z tekstem Osieckiej, która fajnie brzmi i w wykonaniu Turnaua & Umer, i zaśpiewana przez Raz Dwa Trzy, i w oryginalnej wersji by Seweryn Krajewski. Absolutnym odkryciem okazała się jednak niepozorna składanka Kołysanki z iTunesa, na której mieści się utwór wybitny i ponadczasowy- Kaczuszka i mak w brawurowym wykonaniu Mieczysława Wojnickiego i jego cudownego, tylnojęzykowego „L”. Nas historia fatalnego zauroczenia Kaczuszki Makiem i tragiczny finał tego „romansu miłosnego” jakoś w dzieciństwie ominęły, nadrabiamy więc teraz z naddatkiem. Mikrob na dźwięk pierwszych nut „Kaczuszki” natychmiast wydobywa się z otchłani nawet najczarniejszej rozpaczy, a Tata Mikroba raz po raz łapie się na tym, że nuci ją swoim pacjentom 🙂 Niemal każdy utwór z tej płyty jest jak cudowna podróż w czasie i przestrzeni, do lat, w których dzieciom nie szczędzono nie tylko magii i przygód, ale też nieuniknionej, prędzej czy później, wiedzy o straszliwości tego świata („Śpij mój synku/ śpij biedny ty Murzynku/Twój ojciec w polu kark swój gnie/a bat mu plecy tnie”- z Kołysanki Murzyńskiej Chóru Czejanda). Że o Alibabkach i Tercecie Egzotycznym nie wspomnę.
Kiedy już osłuchały się nam pachnące naftaliną retro-kołysanki spod znaku Skaldów i Sławy Przybylskiej, a także romantyczne jak schadzki lokalnych poetów Utulanki Turnaua i Umer, zapragnęliśmy rozszerzyć plejlistę. Trochę bolało, bo internety pełne są plastikowego szitu z syntezatora, ale po długich poszukiwaniach i przy wydatnej pomocy Boskich Folowersów, udało się wyłowić kilka naprawdę smakowitych pozycji z kategorii #mikrobmusic. Moim faworytem w warstwie tekstowej jest album folkowej wokalistki i instrumentalistki Ani Brody A ja nie chcę spać– dobrze napisane, z biglem zaśpiewane- słuchamy tego z prawdziwą przyjemnością (szczególnie lubię utwór Szybko zbudź się).
Mam też słabość do trzypłytowych Jazzowanek, i to nie tylko dlatego, że w ogóle mam słabość do jazzowych standardów 😉 Rozrabianki, Tańcowanki i Wyciszanki nie dość, że naprawdę brzmią tak, jak się nazywają, to jeszcze są śpiewane przez Louisa Armstronga, Ellę Fitzgerald, Franka Sinatrę czy Nat King Cole’a. Me like razy tysiąc.
Bardzo fajnym albumem (nie wiadomo, czy bardziej dla rodziców, czy dzieci) jest też funkowy Let’s Go Everywhere w wykonaniu tria Medeski, Martin & Wood- dużo hammonda i pojechanych jazzowych solówek, a do tego rezolutne i dowcipne teksty.
Tym, którzy nie mają uczulenia na Justynę Steczkowską proponuję przesłuchanie jej Puchowych kołysanek, vol. 1 i 2, bo choć jest dość przewidywalnie i monotonnie, to naprawdę wstydu nie ma. No i oczywiście Małe WuWu, i to pierwsze, i to do tekstów ks. Jana Twardowskiego- ale tylko dla tych, co mogą znieść dziecięcy wokal w dużym stężeniu (ja, niestety, nie mogę) 🙁 A tym, którzy chcą sobie i dziecku zafundować naprawdę egzotyczne usypianie polecam bliskowschodnią perełkę- Lullabies from Jerusalem– z kołysankami po hebrajsku, ormiański, rosyjsku i w jidysz.