Za co tak kocham Maszę i Niedźwiedzia

To nie jest żadna metafora, ani przewrotna paralela czegoś-tam. Naprawdę chcę Wam napisać o swojej wielkiej słabości do kreskówki. Niezbyt to awangardowe, bo kanał Maszy i Niedźwiedzia na You Tube notuje miesięcznie prawie 300 mln wyświetleń (tak z milion wykręcamy my z Mikrobem), co plasuje go w pierwszej dziesiątce najchętniej oglądanych filmików w sieci. Gdzieś mi mignęło, że w pewnym momencie seria znalazła się na pierwszym miejscu tej listy, ale brakuje mi źródła, więc niech będzie, że „tylko w dziesiątce” (btw, gdzie są jakieś teksty o tym fenomenie??? Nic nie znajduję na ten temat).

Kto oglądał choć jeden odcinek, nie jest chyba zaskoczony – to jest po prostu śliczna, dowcipna i mądra animacja. Ale nie daje mi spokoju, jak spośród tysięcy ładnych i dowcipnych animacji dla dzieci (które uda się wyłowić spośród zyliarda brzydkich i głupich), to właśnie ta skradła tak wiele serc? Nie mam pojęcia. Ale powiem Wam, dlaczego skradła moje.

Masza i Niedźwiedź w scenografii mojego dzieciństwa

Mam słabość do tych dekoracji. Moja słowiańska dusza ma. Jak widzę Miszę z lutownicą, to przypomina mi się mój tata sprzed 20 lat, gdy po raz kolejny naprawiał jakieś zawodne ruskie ustrojstwo. A jak Masza gotuje kaszę w emaliowanym garnku z kwiatkiem, podlewając mlekiem z kanki, dosładzając dżemem i mieszając drewnianą łyżką, to wiem, że nikt na zachód od Odry tego nie skuma i robi mi się cieplej pod sercem. To jest scenografia mojego dzieciństwa.

Mam też słabość do tego języka, zwłaszcza w wykonaniu małej rosyjskiej aktorki Aliny Kukushkiny, która udzieliła perlistego wokalu Maszy. Dlatego polski dubbing jest dla mnie nie do zniesienia. Angielski zresztą też. Czeski ujdzie 😉

A największą słabość mam do… Maszy. Tej  niesfornej, rozbrykanej, wszędobylskiej, wścibskiej, przemądrzałej. Doskonałej! Masza jest cudowną, upragnioną, wyczekaną i wymodloną odtrutką na setki bajkowych dziewczynek, które troszczą się głównie o swoje lale, kokardy, ale nigdy nie miewają przygód. Przeważnie nie mają też charakteru. Mają za to loki.

Masza jest niegrzeczna sensu stricto – nieusłuchana, niesubordynowana, broi i pakuje się w coraz to nową kabałę. Bywa zaborcza, złośliwa i samolubna, ale też szybko się uczy i wyciąga wnioski.  Potrafi przyznać się do błędu, przeprosić. Jest egzaltowana, niecierpliwa, narowista… Jest po prostu dzieckiem (dobrym dzieckiem!), któremu pozwolono być sobą.

Naturalnie, sobą by nie było, gdyby nie Misza – emerytowany cyrkowy niedźwiedź, ostoja i opoka, opiekun. Antyteza. Dobrotliwy, safandułowaty piecuch. Domator. Pedant. Koneser herbaty z samowara. Namiętny gracz w warcaby. Ten rozsądny, przezorny dorosły, który wzdycha, stroi surowe miny, przewraca oczami i grozi palcem nu,nu,nu, ale zawsze w porę złapie spadające kowadło, a jak nawet nie złapie, to przytuli, przyklei plaster i nakarmi konfiturą z malin.

Razem tworzą duet doskonały. Absolutną harmonię. Dorosło-dziecięcy yin-yang spleciony z cierpliwości, miłości i akceptacji cudzych wad i niedorzecznych pomysłów.  Są moimi najlepszymi nauczycielami tego, o co chodzi w zabawie w rodziców i dzieci. Nie zamienię ich na żaden kurs ataczment-parentingu.