Czy wolno feministkom oceniać inne kobiety?
Dawno już miałam o tym napisać, ale jakoś się nie składało. Oto wczoraj jednak napisałam felieton dla Wysokich Obcasów , który przelał czarę goryczy. Rzecz była krótka i okolicznościowa, a propos wizyty brytyjskiej pary książęcej w Polsce i tego, jak widzę jej żeńską połowę-księżnę Kate. Temat wyjątkowo zamówiła redakcja, ja pewnie znów pisałabym o jakichś antykobiecych ekscesach albo rodzicielskich wojnach o pietruszkę. Ale chętnie się zgodziłam, bo księżna Kate to postać tyleż czarujaca, co wpływowa, a zważywszy na niezmierzony kapitał sympatii, jakie przez tę parę lat zgromadziła, może jedna z najpotężniejszych kobiet na Ziemi – wszak wiemy, jaki potencjał zmieniania rzeczywistości mają osoby znane i lubiane.
No i ośmieliłam się napisać, że moim zdaniem tego potencjału nie wykorzystuje w pełni, że marzyłoby mi się, żeby działała więcej i odważniej. Oraz – uwaga, teraz będzie najgorsze – pozwoliłam sobie przypomnieć zasługi jej tragicznie zmarłej poprzedniczki i teściowej, Księżnej Diany wyrażajac nadzieję, że Kate jeszcze pokaże światu, na co ja stać.
Sporo osób zgodziło się ze mna, że faktycznie, byłoby miło, gdyby uwaga świata koncentrowała się nieco mniej na kreacjach żony brytyjskiego następcy tronu i plotkach o ich małżeńskich kłopotach, a bardziej na ważnych kwestiach społecznych drogich ślicznej Księżnej i podnoszonych przez nia konsekwentnie podczas licznych wystapień publicznych. Sporo osób postanowiło mi jednak przypomnieć miejsce w szeregu, używajac tyleż poręcznego, co obosiecznego argumentu,”a kim ty w ogóle jesteś, żeby ją oceniać?”, niezawodnego „ty weź spójrz w lustro i zacznij od siebie” oraz absolutnie ucinającego wszelką dyskusję „no tak, kobieta kobiecie wilkiem”.
W kraju, w którym każdy (jak dupę), ma własna opinię na każdy temat, a już zwłaszcza na temat wychowania cudzych dzieci, przyczyn katastrof lotniczych, tego czy Natalia Przybysz powinna donosić niechcianą ciażę i poszczepiennej etiologii autyzmu, wyrażenie własnej opinii w dziale opinie na temat powszechnie lubianej osoby publicznej jest po prostu niedopuszczalne. Zwłaszcza w oczach osób, które nie omieszkają po kilka razy dziennie raczyć wszystkich własnymi opiniami na absolutnie każdy temat. Bo jak to tak – kobieta kobiecie?
Co innego, gdy kobieta krytykuje dokładnie za to samo żonę nielubianego prezydenta (Dudy czy Trumpa), a to wtedy przepraszam, jednak okazuje się, że wszyscy mamy oczekiwania, mimo znajomości protokolarnych ograniczeń. Wtedy kobieta o kobiecie może mówić „pusta lala” i „paprotka (choć ja bym nigdy takich określeń nie użyła) zupełnie bezkarnie, biadolić nad zmarnowaną szansą na zmiany, nad utraconymi okazjami, by zabrać głos w jakiejś ważnej sprawie. Bo są kobiety i kobiety tylko z nazwy, kobietony.
*oczywiście mowa tu wyłącznie o osobach publicznych i ich publicznej działalności, prywatnymi się nie zajmuję*
Przyznam, że sama się w tym gubię. Co feministce przystoi krytykować, a co nie? Mam np. spory problem z niezwykle chętnie ostatnio wyśmiewaną Magdaleną Ogórek, której światopoglądowa wolta jest tak spektakularna, że czyni ją wdzięcznym obiektem kpin. I z jednej strony, faktycznie, mamy tu do czynienia z kabotyństwem i koniunkturalizmem w czystej postaci, krytyczny poziom żenady został przekroczony po wielokroć i z pewnością pobije kolejne rekordy, a jednak nie widzę specjalnego powodu, żeby pastwić się nad kolejną po prostu polityczną karierowiczką, która pocałuje i przełknie każdą żabę, o ile jej się to krótkoterminowo opłaci. Bo naprawdę uważam, że ani ona pierwsza, ani ostatnia, a polska polityka pełna jest takich oślizgłych ludzi (pamiętacie skąd wyszedł Roman Giertych, a kogo niedawno całował w pierścień Michał Kamiński?). Ale jak na to patrzę, to widzę, że ludzie z pozoru bliscy mi światopoglądowo nie odpuszczą jej bardziej. Bo jest kobietą, do tego ładną? Nie wiem, ale tak coś czuję. I nie chcę brać w tym udziału.
Podobnie premier Szydło – krytykowana za bycie figurantką, marionetką, polityczką bez charyzmy i wolnej woli, futerałem na Jarosława przypiętym do broszki. „Robi krecią robotę kobietom w polityce. Już lepiej, żeby nie była tym premierem”. No też mi trochę przykro. Ale pamiętam jeszcze premiera Marcinkiewicza. Czy spotkała go fala krytyki za bycie dokładnie tak samo bezwolnym, zewnątrzsterownym zdalnym ramieniem Prezesa Polski? A skąd.
Podwójne standardy dla kobiet i mężczyzn bywają wygodne, zaczynam wątpić, czy w ogóle da się ich uniknąć.
Na dobre i na złe. Coraz trudniej się w tym poruszać. I innej pointy nie mam.