Boska Matka Olimpijska

Kiedy nasz złoty strażak Zbigniew Bródka (l. 30, ojciec dwóch córek) niespodziewanie zwyciężył, napisałam na FB (nie bez cienia goryczy), że gdyby był kobietą miałby albo złoto, albo córki. Natychmiast posypały się głosy, że przecież nie można mieć wszystkiego, a kto powiedział, że medal lepszy niż dziecko, najlepiej dajmy wszystkim matkom po złocie za każdego bachora i w ogóle, rywalizacja to męska rzecz, a ja powinnam się cieszyć, bo kiedyś kobiet nie wpuszczano na stadiony. Tiaaa… Niestety, przynajmniej gdy idzie o te igrzyska, chyba miałam rację (a jak nie- koniecznie mi napiszcie!). Jednak wertując internety w poszukiwaniu matek-medalistek olimpijskich (jeszcze przed sukcesem naszych znakomitych łyżwiarek szybkich) natrafiłam na kilka krzepiących przykładów-wyjątków od tej smutnej reguły. I chcę o nich napisać, skoro nadszedł czas olimpijskich podsumowań 😉 Z radością zaczynam od polskiej zdobywczyni srebra- Katarzyny Bachledy-Curuś, która natychmiast po brawurowym finale pobiegła wyściskać swoją małą Hankę, pokazując całemu światu, że można być i matką, i najwyższej klasy sportowcem. Pod warunkiem, że ma się fajnego męża 😉 (więcej o tym, jak nasza srebrna panczenistka łączy sport z macierzyństwem możecie przeczytać tutaj ).

Obrazek

fot. Paweł Relikowski/Polskapresse, źródło: www.polskatimes.pl

Olimpijskie medale przywiozły z Soczi także amerykańska saneczkarka Noelle Pikus-Pace (mama dwójki, srebro) oraz holenderska panczenistka  Carien Kleibeuker  (jedna córka, jeden brąz). Być może pominęłam jeszcze kogoś, ale szukałam długo i nic więcej nie znalazłam (a warto tu zaznaczyć, że medalistka z dzieckiem jest takim ewenementem, że natychmiast trafia na czołówki, więc trudno przeoczyć). Duży tekst szansom medalowym matek na letnich igrzyskach w Londynie poświęcił swego czasu  New York Times,   próbując przy tym wykazać, jak poród może podrasować sportowe osiągi (sic!). Lata temu Wprost pisał z kolei o ciężarnych pretendentkach do medalu, także o tych, którym się udało (np. szwedzkiej łyżwiarce figurowej Magdzie Julin, która zdobyła złoto w 1920 roku).

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że jak widać na załączonych obrazkach, utrwalany przez lata dogmat, że ciąża i macierzyństwo są absolutnie nie do pogodzenia ze sportem, a już zwłaszcza tym wyczynowym, na najwyższym światowym poziomie- właśnie na naszych oczach się rozsypuje. I chcę wierzyć, że coraz więcej sportsmenek nie będzie musiało czekać z urodzeniem dziecka do końca sportowej kariery (jak np. zapowiedziała Marit Bjoergen). Wiadomo- to nie jest opcja dla każdej. I nawet jeśli nagle otworzy się niebo, a dzieci przestaną być głównie zmartwieniem kobiet, to i tak będzie im bardzo trudno. I tak, zawsze, będzie to decyzja obciążona potężnym stresem i niepewnością. Życzę, żeby mogły wtedy liczyć na wsparcie nie tylko swoich facetów i rodzin, ale również trenerów, sponsorów, kibiców i innych sportowców. Z ich pomocą, jak dowiodły wspomniane już medalistki, naprawdę się da. Bez tego, chyba faktycznie nie.

I na koniec. Nie mój interes, czy w ogóle, a jeśli tak, to kiedy Justyna Kowalczyk zechce mieć dziecko (jak lubicie ploty, to pełno tego w sieci, ja Wam nie ułatwię 😉 ale idę o zakład, że jak tylko coś na ten temat zdradzi, to jej macica stanie się tematem ogólnonarodowej debaty, tak jak ostatnio jej stopa. I choć mnie to wkurza, nie jestem naiwna- taki los Królowej Nart, taka dola Skarbu Narodowego. Wiem jednak, że nie takie rzeczy już brała na klatę. Chciałabym, żeby i wtedy pokazała wszystkim, na co ją stać.