Ojciec to nie jest „Pan Mama”

O tym dlaczego został w domu, by żona mogła robić karierę i co daje mężczyznom, kobietom, dzieciom i społeczeństwu zaangażowane ojcostwo, rozmawiam z wybitnym politologiem z Uniwersytetu Princeton, prof. Andrew Moravcsikiem*.

BM:„Większość mężczyzn na starość najbardziej żałuje, że zamiast wieść życie wypełnione czułością i bliskością, tak jak chcieli, wybrała życie zorientowane na karierę, bo tego właśnie od nich oczekiwano. Ja nie będę tego żałował” – napisał pan w swoim słynnym artykule w The AtlanticCo skłoniło Pana do takiego wyboru?

AM: Jest wiele powodów, by wybrać tak, jak ja. To ważne dla kobiet, ponieważ, przynajmniej w USA, kobiety radzą sobie w szkole tak samo dobrze, albo nawet lepiej niż mężczyźni. Równie dobrze, a nawet lepiej, radzą sobie też na początku ścieżki zawodowej. Jednak w pewnym momencie, przestaje im iść równie dobrze, co mężczyznom. Relatywnie mało kobiet obejmuje najwyższe stanowiska, wykonuje najbardziej prestiżowe zawody, zostaje prezeskami czy chirurgami.

A powodem, dla którego im się nie udaje, są przeważnie dzieci.

Wiemy to na pewno, bo efekt „nie tak świetnego radzenia sobie kobiet” w pracy dotyczy prawie wyłącznie matek. Wiemy też, że w połowie rodzin, w których oboje partnerzy pracują, to głownie kobiety opiekują się dziećmi . Tylko w 4 proc. takich rodzin dziećmi zajmują się głównie mężczyźni. Więc, gdy myślimy o tym, co można dziś zrobić, by promować kobiety w miejscach pracy – a przynajmniej w USA zrobiliśmy dużo, by pozbyć się uprzedzeń i wyrównywać szanse kobiet – teraz potrzebujemy wyeliminować to, co wciąż je powstrzymuje. Pozostałe obowiązki, które niesprawiedliwie są spychane tylko na ich barki.

Drugi etat.

Drugi etat . Oboje partnerzy muszą zacząć pracować i opiekować się dziećmi. I to jest też dobre dla dzieci. Każda rodzina musi wypracować własny model opieki, ale gdy włącza się do niego mężczyzna, nagle pojawia się więcej opcji. Po pierwsze, ze względu na to, że rodzice mają wówczas więcej czasu dla dzieci, są bardziej dostępni, ale też dlatego, że mężczyźni mają własne sposoby na radzenie sobie z dziećmi. Wreszcie, to jest dobre dla samych mężczyzn. Wiemy, że panowie, tak samo jak panie, są więźniami swoich ról społecznych. I choć czasem myślimy: „Mężczyźni to przecież mają wszystko – mogą pracować, i robić w życiu, co zechcą”, to tak naprawdę oni też są usidleni – koniecznością rywalizacji w pracy. Bo takie są wartości i oczekiwania społeczne. Także oczekiwania kobiet. Więc kiedy mężczyzna przyjmuje rolę głównego opiekuna i ogranicza w  jakimś stopniu swoją aktywność zawodową, wszyscy patrzy na niego jak na dziwaka. Postuluję więc: dajmy mężczyznom większy wybór, większą elastyczność w wyborze tego, kim chcą być i jak chcą żyć. Zwykle zaczynamy rozumieć, czego chcemy w życiu dopiero pod jego koniec. A badania dowodzą, że mężczyźni pod koniec życia przeważnie myślą sobie: strawiłem najlepsze lata pracując i próbując sprostać cudzym oczekiwaniom.  Teraz, kiedy patrzę wstecz, myślę, że wolałbym więcej zajmować się moimi bliskimi, być bliżej swoich dzieci. To by mnie bardziej uszczęśliwiło. Tylko że nikt ci nie wroci tych lat, gdy dzieci opuściły już dom. I w tym sensie, ja mam nadzieję, że nie będę miał w sobie tego żalu.  

Źródło: http://www.theatlantic.com/magazine/archive/2015/10/why-i-put-my-wifes-career-first/403240/

Źródło: http://www.theatlantic.com/magazine/archive/2015/10/why-i-put-my-wifes-career-first/403240/

 Na końcu artykułu prezentuje pan listę 5 głównych powodów dla których mężczyźni, powinni  zostawać głównymi opiekunami dzieci. M.in. po to, by wmacniać swój związek z partnerką, a także by po prostu żyć dłuższym i szczęśliwszym życiem. Są dowody, że tak właśnie się dzieje?

Liczne. Jedną z najbardziej niezdrowych rzeczy w życiu jest robienie rzeczy, którymi ktoś nas obarcza wbrew naszej woli. To jest ogromny stres i to stres zły (w odróżnieniu od dobrego stresu, jakiego  dostarcza nam np. sport). Dowiedziono w wielu badaniach, że taki toksyczny stres skraca życie zwierząt i ludzi. A wiec stawką jest nie tylko lepsze, ale i dłuższe życie. Jeśli chodzi o związek, to nie chodzi tu o jakieś mityczne, abstrakcyjne bycie wspierającym partnerem. To jest dosłownie budowanie fundamentów udanego i szczęśliwego małżeństwa. Moja żona jest o wiele ambitniejsza ode mnie. Ja też mam udane życie zawodowe, jestem profesorem na jednym z najlepszych uniwersytecie świata i to, co robię jest dla mnie bardzo ważne. Ale to, co robi moja żona, jest jeszcze trudniejsze, bardziej ambitne i wymagające. Jest szefową dużej organizacji pozarządowej, przez dwa lata główną planistką Hillary Clinton, gdy ta była Sekretarzem Stanu USA. Jej praca w ogóle nie jest elastyczna. Jako akademik, mam ten luksus, że mogę zrobić sobie przerwę albo odłożyć projekt o rok. Ale kiedy Sekretarz Stanu USA  prosi cię o notatkę służbową, to musi ją dostać natychmiast. Kiedy mówi, że jedzie do Chin, to jedziesz się z nią teraz, zaraz. Koniec dyskusji. Przez większość czasu moja żona jest więc poza domem, je z nami kolacje tylko w weekendy albo wcale. I tak to już jest. Ale to ją uszczęśliwia, a szczęśliwa para, to taka, w której oboje partnerzy są szczęśliwi. Na dodatek, ona wiecej zarabia, wiec kto by się skarżył? (śmiech).

 Jednocześnie mówi pan, że podział obowiązków rodzicielskich 50/50 to iluzja. Tymczasem wyobrażamy to sobie jako idealny algorytm podziału pracy opiekuńczej.

Jeśli masz szczęście, ta zasada działa. Ale musisz mieć naprawdę dużo szczęścia, bo do tego potrzeba, by oboje z rodziców mieli dokładnie takie same zobowiązania zawodowe i to przez cały czas. To się niezwykle rzadko zdarza. Lepiej wiec myśleć, że to na przestrzeni życia te zobowiązania rozłożą się w miarę po równo, niekoniecznie w tym samym czasie. Przez pewien okres w mojej karierze to żona bardziej zajmowała się dziećmi, a później ona miała ten bardziej intensywny czas pracy, gdy na dwa lata przeniosła się do Waszyngtonu i praktycznie nie było jej w domu. Moja żona w swojej książce „Unfinished Business” używa metafory treningu interwałowego do opisanie modelu kariery, w której partnerzy się uzupełniają. Sportowcy trenują intensywnie, a potem mniej, i znów intensywnie. Więc jeśli mówić serio o podziale 50/50, to tylko w odniesieniu do dłuższego przedziału.

I zawsze należy dążyć do równego 50/50?

Niekoniecznie. Są pary, w których  jedna osoba ma pracę dużo łatwiejszą do pogodzenia z opieką. Tak jak ja. Są też osoby, które po prostu wolałyby spędzić więcej czasu z dziećmi i wtedy ta proporcja ustala się inaczej. Najważniejsze w tym wszystkim, by partnerzy dokonywali podziału obowiązków w oparciu o to, co czyni ich najszczęśliwszymi zarówno w życiu zawodowym, jak i rodzinnym. Źle się dzieje, gdy ten podział ustala się przede wszystkim w oparciu o arbitralne kryteria co do ról kobiecych i męskich. Niestety, statystyki pokazują, że 50 proc. kobiet i tylko 4 proc. mężczyzn jest tym z partnerów, który więcej zajmuje się dziećmi, mimo że to kobiety są bardziej ambitne i nastawione na rozwój zawodowy na początku kariery. To sugeruje, że obecnie te decyzje są podejmowane bardziej w oparciu o społeczne oczekiwania i uprzedzenia, a nie rzeczywiste priorytety partnerów. Gra toczy się więc o zwiększanie rzeczywistego spectrum możliwości takiego rozporządzania swoim życiem, które uczyni ludzi szczęśliwymi. I jako pary, i jako jednostki.

Ale jednak, większość jednostek i większość par nie ma takiego wyboru . Bo oboje muszą pracować, a statystycznemu mężczyźnie dużo trudniej ograniczyć pracę, bo to on przynosi do domu więcej pieniędzy . Co się musi zmienić, żeby to nie była opcja tylko dla najbogatszych albo tych, którzy mają najwięcej szczęścia?

To nawet ważniejsze, by taki wybór był dostępny dla osób mniej zamożnych i uprzywilejowanych, bo ci, których na to stać i tak zrobią, co zechcą. Ja nie jestem żadnym bohaterem z tego powodu, że wybrałem życie, jakie wybrałem. Miałem wielkie szczęście, że typ pracy, jaką wykonuję i moje przekonania mi na to pozwoliły. Dlatego uważam, że powinniśmy zrobić wszystko, by każdy miał taki komfort wyboru, jak ja.  

This book cover image released by Random House shows "Unfinished Business: Women, Men, Work, Family," by Anne-Marie Slaughter. (Random House via AP)

This book cover image released by Random House shows „Unfinished Business: Women, Men, Work, Family,” by Anne-Marie Slaughter. (Random House via AP)

Od czego należy zacząć?

Od zmian w prawie i w praktykach na rynku pracy, które uczynią obowiązki zawodowe łatwiejszymi do pogodzenia z opieką nad dziećmi. Myślę m.in. o uczynieniu urlopów ojcowskich i macierzyńskich równoważnymi. Są takie kraje w Europie i niektóre instytucje w USA (np. uniwersytety), które traktują ojcowskie i macierzyńskie urlopy na równi. Co więcej, w niektórych krajach skandynawskich, urlopy ojcowskie są obowiązkowe. To bardzo ważne, by wspierać mężczyzn w roli opiekunów dzieci. W badaniach zresztą jasno wychodzi, że

mężczyźni zaangażowania w opiekę nad małymi dziećmi, rozwijają odpowiednik „instynktu macierzyńskiego” i dużo chętniej zajmują się dziećmi, również gdy te są strasze.

My w Polsce nadal dyskutujemy, czy urlopy ojcowskie powinny być obowiązkowe. Bo skoro nawet w pełni płatny, 14-dniowy urlop bierze tylko 30 proc. uprawnionych mężczyzn, a przysługującą im część rodzicielskiego ledwie 5-6 proc., to wygląda na to, że samo danie takiej możliwości nie wystarczy.

Dlatego też trzeba w ogóle zmienić sposób myślenia o ścieżce zawodowej i zacząć ją widzieć w perspektywie całego życia.  Większość ludzi uważa, że największy problem z pogodzeniem pracy i opieki nad dziećmi jest zaraz po ich narodzinach, mniej więcej przez pierwszych 6 miesięcy życia dziecka. Potem już idzie gładko, dziecko zajmie się sobą samo (śmiech). A jest dokładnie odwrotnie. Stosunkowo łatwo zająć się bardzo małymi dziećmi. W razie pilnej potrzeby, niekoniecznie rodzic, ale np. babcia czy niania może nim zaopiekować i nikt specjalnie nie ucierpi. Z nastolatkami jest zupełnie inaczej. Nastolatkom katastrofy przydarzają się w sposób chaotyczny i nieprzewidywalny. Zaczyna się od nieodrabiania lekcji, a czasem kończy (tak jak w przypadku naszego syna) na posterunku policji. Tylko wtedy naprawdę nie możesz powiedzieć niani, żeby pojechała po dziecko na policję, albo zagoniła do lekcji, albo poszła na jego fortepianowy recital. To już musi być rodzic. Kiedy twoje dziecko ma gorszy okres, po prostu kryzys – a naprawdę większość nastolatków go przechodzi – okazuje się, że nasze społeczeństwo nie bierze pod uwagę faktu, że właśnie wtedy rodzic jest dziecku najbardziej potrzebny i elastyczność w pracy jest mu bardzo potrzebna. Wiele kobiet ma właśnie ten problem, że na pewien czas rezygnuje lub zawiesza aktywność zawodową i później ma spore problemy z powrotem na rynek pracy. Ale wiele branż, np. przemysł high-tech, ma już pewne rozwiązania ułatwiające matkom powrót do pracy i trzeba je wzmacniać i rozciągać na kolejne branże. I te rozwiązania muszą być uniwersalne dla kobiet i mężczyzn. Bo jak na razie, mamy lepsze i gorsze polityki wspierania kobiet w powrocie na rynek pracy, ale prawie nie mamy takich mechanizmów dedykowanych dla mężczyzn. Dlatego mężczyźni nie rezygnują z pracy, ani jej nie ograniczają. Wiedzą, że jak to zrobią, to powrotu nie będzie. To się musi zmienić.

Nasi prawodawcy starają się, jak mogę, ale nie idzie im chyba najlepiej

To prawda, niektóre polityki prorodzinne, przyjazne rozwiązania i instytucje rynku pracy istnieją (przynajmniej formalnie), a mimo to nie działają. To jednak ma głównie związek z mentalnością, z wartościami, którym jako społeczeństwa hołdujemy. Ale pod tym względem jestem raczej optymistą, przynajmniej jeśli chodzi o USA. Badania pokazują, że zdecydowana większość millenialsów zdecydowanie opowiada się za równym podziałem obowiązków w związku/małżeństwie i na początku szczerze stara się ten stan osiągnąć. Mamy więc bazę, na której możemy budować. Pora więc na zmianę języka, zmianę wizerunku opiekunów, tak by wreszcie zmienić sposób myślenia. Dlatego m.in. ja napisałem swój artykuł, a moja żona swoją książkę – by zacząć zmieniać ton tej dyskusji. Weźmy prosty przykład:

mężczyzna, który rezygnuje z pracy po to, by zajmować się dziećmi, po angielsku jest nazywany „Panem Mamą” (Mr Mom). To jest język, który odziera mężczyzn z męskości.

Albo gdy mówimy o kobietach: „matki pracujące”, nigdy nie określając mężczyzn jako „pracujących ojców”. Dlatego ja używam określenia: lead parent. To prosty zabieg, który zmieniając język, pomaga zmieniać percepcję. Przecież nasze postawy związane z rasą, preferencjami seksualnymi, czy kobietami w ogóle diametralnie się zmieniły w ciągu ostatnich 50 lat, właśnie dlatego, że krok po kroku zmienialiśmy sposób mówienia i zachowania względem tych osób.    Ja też bardzo wierzę w sprawczą moc języka, którym opisujemy świat i stosunki społeczne, ale widzę też, jak często zmiany w języku, pozostają tylko „poprawnością polityczną”, z którą życie jakoś nadal nie chce się kleić. Porozmawiajmy więcej o systemowych rozwiązaniach. Z jednej strony razem z żoną proponujecie prawdziwą rewolucję: przeróbmy świat pracy tak, by uwzględniał, a nawet premiował pracę opiekuńczą, którą każdy ma do wykonania (nawet jeśli nie przy własnych dzieciach, to przy swoich starzejących się rodzicach albo chorych krewnych). Bo ta praca nie dość, że ma wartość czysto materialną, to jeszcze jest istotą naszego człowieczeństwa, a nasz stosunek do niej jest miarą tego, jakimi jesteśmy ludźmi. I to ma wartość również dla pracodawcy. Zgoda. Tylko że ja jakoś nie wierzę, że za mojego życia firmy zrozumieją, że przedkładanie rodziny nad pracę jest w ich interesie, a nie przeciwko nim.

Technologia jest tu naszym sprzymierzeńcem. Połowa ludzi, z którymi się stykam i wielu innych pracowników umysłowych, cała „knowledge industry” może pracować zdalnie, ma elastyczne godziny i miejsca pracy. Pracują dwie godziny rano, potem jadą odebrać dzieci, albo są w biurze tylko 2 dni w tygodniu, bo w pozostałe zajmują się obłożnie chorą mamą. Cała nasza gospodarka zmierza  w tym kierunku. To oczywiście nie znaczy, że każdy i zawsze może tak pracować, ale jeśli wbudujemy w nasz schemat podziału ról większą swobodę tego, co mogą robić mężczyźni, a co kobiety, łatwiej uda nam się dostosować nawet do tych ograniczeń w miejscach pracy, które faktycznie są trudne do zmiany. Zawsze będą takie stanowiska, jak bycie główną planistką Hillary Clinton, gdzie dowolności i elastyczności po prostu nie ma. Ale właśnie przez te dwa lata, to druga osoba będzie głównym opiekunem i weźmie na siebie 90 proc. pracy w domu. To czego potrzebujemy, to zaakceptowanie przez pary, że można rozłożyć tę wspólną odpowiedzialność po równo w perspektywie całego zawodowego życia. To wszystkim da większą swobodę decydowania o swoim życiu rodzinnym i pracy. Kobietom da większą swobodę w podejmowania wymagającej pracy i obejmowaniu odpowiedzialnych stanowisk. Może się okazać, że później to kobieta odwzajemni się przejęciem większości obowiązków, ale wcale nie musi tak być, bo wielu mężczyznom odpowiada rola opiekuna.

Choć niektórym nadal nie mieści się to w głowach. Mnie akurat jak najbardziej. Sama miałam takiego tatę

W Europie macie jeszcze jedną rzecz, której nie mają Amerykanie, a która sprawia, że to wszystko jest łatwiejsze – opiekę medyczną niezależną od miejsca pracy. W tym sensie przed USA jeszcze dalsza droga, by stworzyć materialne warunki dla tego, o czym rozmawiamy. Ale nas wszystkich czeka jeszcze przełamanie psychologicznych i kulturowych stereotypów. Bo wszyscy, głęboko w środku, przejmujemy się tym, jaki będzie społeczny status mężczyzny, który bardziej niż jego partnerka zajmuje się dzieckiem (nie wspominając o takich, którzy całkiem zrezygnowali z pracy zawodowej, by to robić). Czy on jeszcze jest mężczyzną? Czy jest męski? Czy jest atrakcyjny dla kobiet? Dlatego właśnie

potrzebujemy języka, który jest bardziej neutralny i wolny od ukrytych założeń dotyczących płci, a jednocześnie nie odzierający ojców z męskości.

Potrzebujemy też wzorców, modelowych przykładów mężczyzn wchodzących w nowe role. Akurat w USA mamy już reklamy z typowymi twardzielami, którzy rządzą w domu, robią pranie i zmieniają pieluchy i to jest cool. Ale nadal cool są tylko ojcowie, którzy zajmują się 2-3 latkami. Ojciec, który bierze 6 miesiący urlopu, żeby zająć się 18-latkiem, który właśnie przeżywa kryzys, nadal jest dziwadłem. Co z niego za facet? Gdzie jest matka? Kobiety na wysokich stanowiskach też dostają swój zestaw pytań z ukrytymi założeniami: jak ty dajesz radę to wszystko pogodzić? Mężczyzn nikt o to nie pyta.  To się musi zmienić, i to już się zmienia. W tym samym tygodniu, w którym opublikowałem swój tekst The Atlantic , magazyn The Economist na pierwszych stronach opublikował reklamę szwajcarskiego banku z mężczyzną wpatrującym się w piękny widok i zastanawiającym na głos: „Czy jestem dobrym ojcem? Czy spędzam dość czasu z moimi dziećmi? Czy ja też mogę mieć to wszystko?”. I o to chodzi! Specjaliści od reklamy robią moją robotę!

Słynni ojcowie holywoodu też robią robotę!

Jak najbardziej! Również pary jednopłciowe, choć nie wiem, czy powinienem o tym wspominać w głęboko katolickim kraju, jakim jest Polska (śmiech). Bo tu naprawdę nie masz „ustawień domyślnych”. Nie powiesz: kobieta zajmie się dzieckiem, a mężczyzna zarobi na chleb, bo masz dwie kobiety, albo dwóch mężczyzn i oni muszą się porozumieć, kto bardziej zajmie się dziećmi, a kto pracą.  I wtedy jest naturalne, że trzeba rozważyć, kto ma bardziej wymagającą pracę, kto bardziej wyrozumiałego szefa, albo kto po prostu woli być z dziećmi więcej. I to właśnie nad tym my wszyscy powinniśmy się zastanawiać. Pary hetero przy podziale obowiązków muszą się dodatkowo przebić przez pancerz oczekiwań co do ról społecznymi z automatu przypisanych im do płci, zanim zaczną się zastanawiać jaki podział obowiązków naprawdę ich uszczęśliwi.

http://youtu.be/tVXJ9X73lJQ%20

Pisze pan, że mężczyźni często płacą ogromną cenę za zaangażowanie w ojcostwo. Większą niż kobiety?

To jest skomplikowane. Przeważnie kobiety wchodzą w rolę opiekunek z większą łatwością. Mężczyźni są za to bardziej piętnowani i mamy dane na potwierdzenie tej tezy. To, że nie korzystają z możliwości opiekowania się dziećmi, nawet gdy one są dostępne, tego też dowodzi. Ale role kulturowe są płynne i się zmieniają na naszych oczach.  Kiedy napisałem, że moje życie jako głównego opiekuna jest samotne, bo ciężko mi się socjalizować z mamami i uzyskać te wszystkie ważnej informacje zza mojego laptopa, gdy próbuję chwilę popracować, a dzieci się bawią, dostałem mnóstwo maili od pracujących mam, że to wcale nie jest tylko problem pracujących ojców. Wkurzone kobiety pisały do mnie: to też jest problem pracujących matek, to jest problem pracujących rodziców w ogóle „Ja też, jak przychodze na przedstawienie o 19:30 prosto z pracy, to nie nadążam już za resztą mam”. To nie jest problem kobiecy czy męski, a uniwersalny konflikt między pracą a opieką. Ale ani kobiety, ani mężczyźni tego nie rozumieją, dopóki nie zobaczą przedstawiciela drugiej płci w tej samej sytuacji. Im bardziej będziemy się na to otwierać, tym więcej modeli łączenia pracy z opieką stanie się dla nas dostępnych i tym wieksza szansa, że wybierzemy wariant, który nas uszczesliwi. Godzenie pracy i opieki jest trudne dla wszystkich.

Poza Skandynawami

Nawet dla nich. Naprawde, nie można mieć wszystkiego w tym sensie, że będziesz robić, co chcesz, jak gdybyś nie miał dzieci.  No chyba że jesteś miliarderem. Swoją drogą, znane mi dzieci miliarderów wcale nie są takie szczęśliwe. Możemy jednak dać ludziom więcej opcji do wyboru, o wiele więcej niż mają teraz.

I na dodatek to się wszystkim opłaci? Cudowna perspektywa.

W skali mikro, i o tym sporo pisze też moja żona Anne-Marie Slaughter, wiele firm zaczyna zarządzać zasobami ludzkimi w perspektywie długoterminowej, w horyzoncie całego życia. Armia amerykańska poświęca temu wiele uwagi. Oni przygotwują ludzi do bardzo specyficznej pracy i dla nich bardzo dotkliwa jest strata wyszkolonego, doświadczonego pracownika lub pracownicy, którzy na dodatek są zwykle gotowi pracować często za granicą przez dłuższy czas. Dlatego armia Stanów Zjednoczonych jest wyjątkowo hojna jeśli chodzi o benefity związane z opieką nad dziećmi, ich edukacją czy ubezpieczeniem zdrowotnym. Podobnie niektóre firmy z branży high-tech.  Wynika to z czystej kalkulacji – oni naprawdę dokłanie policzyli, jak bardzo to się opłaca. Bez wątpienia opłaca się też w niedocenianej, a przecież ważnej także dla polityków i decydentów, kategorii szczęścia. Moi koledzy z Princeton badają szczęście i dość dobrze już wiedzą, kto na tym świecie jest szczęśliwy, a kto nie i dlaczego.  Nauka nie ma wątpliwości, że redukcja stresu i ryzyka oraz zwiększenie spektrum możliwych wyborów sprawia, że ludzie są szczęśliwsi. Naturalnym ludzkim imperatywem jest dążenie do zachowania w życiu równowagi. Tymczasem w wielu społeczeństwach ogromnie zaburzyliśmy tę równowagę, choć to naprawdę nie jest konieczne. W głębi duszy wiemy, jakiego życia nie chcemy. Wiemy to na początku dorosłego życia i wiemy pod koniec. Ale nadal tkwimy w systemie, który nas do niego zmusza. Jak już mówiłem, do pewnego stopnia tego napięcia nie da się uniknąć, bo zabalansowanie rodzicielstwa i pracy zawsze będzie wyzwaniem.  I choć może nigdy nie uda się mieć jednocześnie wszystkiego, to może się nam udawać znacznie lepiej niż dziś.

Kto to powinien zmienić? Rządy, pracodawcy, my sami?

Wszyscy po trochu. Zawsze warto zacząć od siebie. Pomogłoby na pewno, gdyby każda para odbyła coś co my, z Anne-Marie nazywamy Tą Rozmową (The Conversation). To jest kluczowa dyskusja między partnerami o tym, jak wyobrażają sobie swoje dalsze wspólne życie. O czym marzą. To jest dla nich celem. I oczywiście nie da się przewidzieć wszystkiego, nam też się nie udało. Np. gorąco wierzyliśmy, że podział obowiązków 50/50 będzie najsłuszniejszy, teraz wiemy, że to nieprawda. Trzeba odbyć Tę Rozmowę, usiąść i powiedzieć sobie, jakie mamy oczekiwania, jak sobie wyobrażamy uczciwy podział obowiązków w długim okresie, na przestrzeni życia i co zrobimy, gdy zdarzy się to albo tamto. Bo nie ma nic gorszego dla związku, niż poczucie bycia traktowanym nie fair. I pewnie wasze losy nie potoczą się idealnie tak, jak zaplanowaliście, ale już samo planowanie wspólnej przyszłości w sposób nieskażony uprzedzeniami, ale przy tym szczery i realistyczny, jest krokiem we właściwym kierunku.  

prof. Adrew Moravcsik i Boska Matka, fot. Anna Kowalczyk

prof. Adrew Moravcsik i Boska Matka, fot. Anna Kowalczyk

  * Dziękuję za pomoc w przeprowadzeniu tego wywiadu Akademii Finansów i Biznesu Vistula oraz Fundacji im. Heinricha Bölla  

prof. Adrew Moravcsik (ur. 1957)
Profesor i dyrektor programu Unii Europejskiej na Uniwersytecie Princeton. Jeden z największych światowych autorytetów w dziedzinie stosunków międzynarodowych i europeistyki. Autor ponad 125 publikacji z tych obszarów, w tym słynnej „Choice for Europe” uważanej za biblię europeistyki.  Komentator Newsweeka, Financial Timesa i New York Timesa. Poza zainteresowaniami naukowymi jest też znanym recenzentem i komentatorem muzyki klasycznej i opery. Ma dwóch synów Edwarda i Alexandra. Jego żoną jest prawniczka i politolożka Anne-Marie Slaughter, której książka „Unfinished Business. Women. Men. Work. Family” wywołała w USA wielką dyskusję o rodzicielstwie i pracy w XXI wieku.

Przydatne linki: Artykuł prof. Andrew Moravcsika „Why I put my wife’s career first” (The Atlantic ) Artykuł Anne-Marie Slaughter „Why Women Still Can’t Have It All” (The Atlantic) TED „Can we all have it all?”  O sporze AMS z Sheryl Sandberg (Time) Dobry radiowy wywiad z AMS, w którym wyjaśnia dokładnie, o co jej chodzi (Freakonomics) Twitter AMS Facebook AMS