Prośba o Wyspy Szczęśliwe

A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań, we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu
Pokaż mi wody ogromne i wody ciche, rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych, dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul, myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.
K.I. Gałczyński „Prośba o wyspy szczęśliwe”
Wiatr się zgadza. I wody ogromne, bynajmniej nie ciche. Ludzie piękni, wyprostowani, noszą głowy wysoko, podobni do drewnianych figurek, które sprzedają po kilka euro. Czekoladowi (bez metafor) i kędzierzawi do szaleństwa. Błyszczący, gładcy, wygładzeni tym wiatrem. Kobiety z koszami na głowach i z dziećmi przytroczonymi do pleców i bioder. Jak leci – oblałyby basic na polskich kursach chustonoszenia. We wzorzystych, papuzich sukniach i turbanach, albo w cywilu – w leginsach, gumowych japonkach i koszulkach „Sex on the beach” albo z zaciśniętą gniewnie pięścią na tle mapy Afryki. Nie mam śmiałości robić im zdjęć. Choć wyglądają jakby sama Gaja-Matka Ziemia wzięła się za plecenie bransoletek z rzemyków na plaży. Choć mnie skręca. One euro za zdjęcie z Wenus z Willendorfu, w klapkach. „Komm see my market, nice lady!”
Dzieci pałętają się wszędzie, samopas, boso i wolno. Spoglądają ciekawie, śmiało, choć jeszcze nadal bardziej zajmują się sobą, rowerem i piłką, niż nami. Dopiero uczą się przymilności. „Where arr you fromm? No stress, nice family, comm, i’ll show you what I have „.
Między nimi turyści, prawie wyłącznie biali. A właściwie oni między turystami, którzy już prawie zdominowali miasteczko Santa Maria swoją hałaśliwą obecnością, swoimi gustami, swoimi pieniędzmi, których tu ciągle głód, choć gospodarka Cabo Verde rośnie systematycznie, prężnie. Jedni rozochoceni podobieństwem do czasów kolonialnej supremacji, oganiają się z irytacją od natarczywych sprzedawców muszli, patrzą łapczywie na zgrabne torsy kelnerek podających im szesnaste dziś mojito, nie słysząc jednego dziękuję. Inni speszeni tym, że znów to czarni obsługują tu białych, choć tym razem nie za paciorki, prosimy o wszystko najuprzejmiej, choć nikt tu chyba docenia (a mało kto odróżnia) piętrowe konstrukcje z „would/shall/please” zamiast władczego: „give me”, czy konkretnego „one coffe/two beers”.
Na leżakach jeszcze blade albo już poparzone słońcem, wątłe lub opasłe, tak bardzo inne, jakoś niezdrowe w tym krajobrazie, ciała nietutejszych. Uderzający kontrast. Ktoś mógłby wywodzić z niego daleko idące konkluzje co do przyszłości kontynentów. Ale lepiej nie.